Przejdź do zawartości

Strona:Jules Verne-Anioł kopalni węgla.djvu/076

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jak obłąkany. — Spuśćcie mnie w podziemie, a już ja ją odszukam i ocalę...
— Bądź cierpliwy, panie Iward! — odpowiedziano mu. — Czterech młodych górników przed chwilą udało się, aby ją odszukać, zaczekajmy chwilę. Nie traćmy nadziei!
Ojciec zbliżył się do otworu studni, wpatrzył się uważnie w jego głębię, śledząc uważnie najmniejsze poruszenie windy. Wreszcie, po dość długiej chwili oczekiwania, spostrzeżono, iż liny zadrgały; rozległo się skrzypienie wprawionej w ruch korby, tłum poruszył się, i po chwili w otworze szybu pojawiła się winda, wraz z uczepionymi przy niej czterema śmiałymi górnikami. Pomiędzy nimi Anny nie było...
— Obiegliśmy i obejrzeli wszystkie bliższe korytarze i komory, — rzekli, otrzepując ubrania z pyłu i kopciu — mimo to nie dostrzegliśmy Anny; musiała zatem pozostać w dalszych oddziałach, a tam dojść niepodobna, bo dostęp zamknęły gazy...
Okrzyk głębokiego żalu wyrwał się ze wszystkich piersi, jednak najwięcej narzekały dzieci, nie mogąc nawet pojąć, jak mogłaby zginąć tak nagle i tak