Strona:Jules Verne-Anioł kopalni węgla.djvu/046

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Dziewczynka odetchnęła. Co mówiono, tego dosłyszeć nie mogła, była tylko pewną, że wrzawa zbliżających się górników zapowiadała spełnienie groźby, z jaką się przeciw niej odzywali, to jest, że kaptur zostanie z niej zdarty, spalony, a ona sama obsypaną· szyderstwami i zapewne wypędzoną z kopalni. Uciekła się więc do ostatniego ratunku, do modlitwy, i nie zawiodła się w swej nadziei.
Kiedy wrzawa uciszyła się, trwoga znikła, wdzięczność napełniła całą jej duszę, w serce wstąpiła otucha, i biedna dzieweczka, wzruszona do głębi, rzewnemi zalała się łzami.
Wtem odezwał się głos dzwonu, wzywający do pracy.
Anna pobiegła z pośpiechem, ale lękając się wywołania nowej burzy, kaptur schowała i stanęła pomiędzy robotnikami bez żadnej osłony na głowie.
— Anno, włóż kaptur! — szepnął Franciszek — nie lękaj się niczego, burza przeminęła, i wszystko obróciło się na twoją korzyść!
— Czyż to podobna? — zapytała z najżywszą radością.
— Robotnicy poczciwi ludzie, i chociaż prostacy,