Strona:Joseph Conrad - Zwycięstwo 02.djvu/44

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.



IV

Lena oparła łokcie na podniesionych kolanach, ujmując głowę w obie dłonie.
— Czy nie znudziło ci się tu siedzieć? — zapytał Heyst.
Niedostrzegalny prawie, przeczący ruch głowy był całą odpowiedzią.
— Dlaczego wyglądasz tak poważnie? — ciągnął dalej i zaraz pomyślał, że przy dłuższem obcowaniu ciągła powaga daleko jest łatwiejsza do zniesienia niż ustawiczna wesołość. — Ślicznie ci z tym wyrazem twarzy — dodał, wcale nie przez dyplomację; słowa te były szczere i zgodne z jego upodobaniem. — Jeśli mogę być pewnym że nie nuda nadaje ci ten surowy wyraz, będę tu siedział chętnie i patrzył na ciebie, póki nie zechcesz odejść.
To była prawda. Heyst był wciąż pod świeżym urokiem wspólnego ich życia i nowych, niespodziewanych wrażeń; posiadanie tej kobiety głaskało mile jego próżność, bowiem mężczyzna musi doznawać tego uczucia, o ile mężczyzną być nie przestał. Oczy Leny zwróciły się w jego stronę i spoczęły na nim, poczem zapatrzyły się znowu w głęboki półmrok u stóp prostych drzew, których rozłożyste korony cofały zwolna swój cień. Ciepłe powietrze drgnęło zlekka naokoło jej nieruchomej głowy. Nie chciała patrzeć na Heysta z powodu niejasnej jakiejś obawy zdradzenia się przed nim. Czuła w najistotniejszej swej głębi nieprzeparte pra-