Przejdź do zawartości

Strona:Joseph Conrad - Zwycięstwo 02.djvu/28

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ostatecznie Leną po wielu próbach i zestawieniach pojedynczych sylab i liter.
Po chwili milczenia zauważyła:
— Nie byłam bardzo daleko od ciebie.
— Widać dla mnie to było za daleko.
— Mogłeś zawołać, jeżeliś chciał abym przyszła. Ale nie czesałam się długo.
— Widać dla mnie było to za długo.
— A więc w każdym razie myślałeś o mnie. Cieszę się z tego. Wiesz, mam takie jakieś wrażenie, że gdybyś przestał o mnie myśleć, nie byłoby mnie wcale na świecie!
Odwrócił się i spojrzał na nią. Mówiła często rzeczy, które go zdumiewały. Nieokreślony uśmiech znikł z jej ust pod badawczym jego wzrokiem.
— Co chcesz przez to powiedzieć? — zapytał. — Czy to wymówka?
— Jakto wymówka? skądżeby! — broniła się.
— Więc co to miało znaczyć? — pytał z naciskiem.
— To co powiedziałam — tylko to, co powiedziałam. Dlaczego jesteś niesprawiedliwy?
— Ależ to już naprawdę wymówka!
Zaczerwieniła się aż do nasady włosów.
— Tak to wygląda, jak gdybyś chciał dowieść że jestem nieprzyjemna — szepnęła. — Więc jestem nieprzyjemna? Będę się teraz bała otworzyć usta. I wkońcu uwierzę, że jestem do niczego.
Spuściła zlekka głowę. Patrzył na jej gładkie, niskie czoło, cień rumieńca na policzkach i ponsowe, rozchylone wargi, między któremi błyszczały zęby.
— A wtedy będę rzeczywiście do niczego — dodała z przekonaniem. — Będę do niczego! Mogę być tylko tem, za co ty mnie uważasz.