Przejdź do zawartości

Strona:Joseph Conrad - Zwycięstwo 02.djvu/19

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

strony niewyraźne odgłosy hucznej zabawy. Okazało się że kilku krajowców z plemienia Alfuro — przyjaciół i krewnych owej kobiety — ośmielonych wyjazdem obcych najeźdźców, odważyło się przekroczyć górską przełęcz na zaproszenie Wanga, aby wziąć udział w uroczystości podobnej do wesela. Ale był to jeden jedyny wypadek, że głosy silniejsze od brzęczenia owadów zamąciły głęboką ciszę polanki. Krajowcy nigdy już nie zostali zaproszeni. Wang nietylko potrafił żyć w zgodzie z prawidłami przyzwoitości, ale miał ustalone poglądy na organizację domowego życia. Po pewnym czasie Heyst zauważył, że Wang przywłaszczył sobie wszystkie klucze. Każdy klucz poniewierający się po mieszkaniu znikał z chwilą gdy Wang przeszedł przez pokój. Wkrótce te klucze, które nie pasowały do składów i pustych domków i nie mogły uchodzić za wspólną własność społeczności złożonej z dwóch osób, Wang zwrócił właścicielowi, związane w pęk kawałkiem sznurka. Heyst znalazł je rano obok swego talerza. Chwilowego braku kluczy nie odczuł wcale, ponieważ nigdy nic nie zamykał — ani szuflad, ani kufrów. Heyst nie odzywał się wcale do Wanga. Wang także nic nie mówił. Może był zawsze małomówny, a może wpłynął na niego duch tej miejscowości, który był niewątpliwie duchem milczenia. Zanim Heyst z Morrisonem wylądowali w zatoce Czarnych Djamentów i nadali jej tę nazwę, ów kraniec Samburanu nie słyszał prawdopodobnie nigdy ludzkiego głosu. Nietrudno było milczeć w towarzystwie Heysta, który pogrążał się w otchłani rozmyślań nad książkami i trwał w niej, póki cień Wanga padający na kartki i dźwięk szorstkiego, cichego głosu, wymawiającego malajskie słowo „makan“, nie wezwały go do stołu.