Strona:Joseph Conrad - Zwycięstwo 02.djvu/150

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.



III

Dla Ricarda Lena była taką niespodzianką, że nie umiał odnieść się do niej krytycznie. Jej uśmiech wydał mu się pełnym obietnic. Nie spodziewał się wcale iż będzie właśnie taką. I skądże mógł przypuszczać na podstawie opowiadań, że spotka kogoś podobnego! Cóż to za morowa niewiasta — określał ją poufale lecz z odcieniem szacunku. Szkoda jej było dla hołoty w rodzaju tego oswojonego opoja. Na samą tę myśl Ricardo zawrzał oburzeniem. Jej odwaga, jej siła fizyczna, którą rozwinęła jego kosztem, zniewoliły go do sympatji. Uczuł się pociągnięty temi dowodami zdumiewającej energji. Co za dziewczyna! Jakaż w niej siła ducha! A — że okazuje rozsądną skłonność do zerwania łączącego ją związku, to dowód oczywisty iż nie jest hipokrytką.
— Czy pani stary dobrze strzela? — rzekł niby obojętnie, patrząc znów w podłogę.
Nie zrozumiała go dobrze; ale forma pytania wskazywała, że chodzi o jakąś zaletę. Bezpieczniej więc było odszepnąć potakująco:
— Tak.
— Mój także — a nawet więcej niż dobrze — mruknął Ricardo i dodał w przystępie nagłego zaufania: — Ja nie strzelam tak dobrze jak on, ale noszę przy sobie wcale skuteczny instrument.
Uderzył się po nodze. Leną nie wstrząsały już dreszcze. Niezdolna nawet do poruszenia oczami, ze-