Strona:Joseph Conrad - Zwycięstwo 01.djvu/71

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

szony w duchu dzikim tonem Schomberga. — Chyba siądę jednak na chwilę i napiję się czegoś.
Tego się Schomberg nie spodziewał. Zawołał brutalnie:
— Kelner!
Podszedł Chińczyk; hotelarz wskazał mu kiwnięciem głowy białego człowieka i wyszedł z pokoju, mrucząc coś pod nosem. Davidson posłyszał, że Schomberg zgrzytał przytem zębami.
Davidson siedział samotny w towarzystwie bilardów, jak gdyby w hotelu nie było żywej duszy. Jego spokój był tak głęboki, że nie czuł się zbytnio zakłopotany nieobecnością Heysta, ani też tajemniczem zachowaniem Schomberga. Rozważał te sprawy po swojemu i wcale niegłupio. Coś się widocznie stało — nie miał jednak ochoty odejść i rozpocząć dochodzenie: wstrzymywało go przeczucie, że właśnie tu na miejscu sytuacja się wyjaśni. Naprzeciw niego wisiał na ścianie afisz z napisem: „Co wieczór koncert“, taki sam jak ogłoszenia wiszące na bramie, tylko lepiej zachowany. Patrzył nań leniwie, przyczem zwróciła jego uwagę okoliczność — nie zdarzająca się wówczas tak często — że była to damska kapela: „Wschodnie tournée Zangiacoma: osiemnaście dam muzykantek“. Afisz stwierdzał, że kapela miała zamiar popisywać się doborowym repertuarem przed różnemi kolonjalnemi ekselencjami, a także przed paszami, szeikami, jego wysokością sułtanem Maskatu i t. d.
Davidsonowi żal się zrobiło osiemnastu muzykantek. Wiedział, czem jest takie wędrowne życie, znał wstrętne okoliczności i brutalne zajścia, towarzyszące objazdom prowadzonym przez takich Zangiacomów, których zawód niema najczęściej nic wspólnego z mu-