Przejdź do zawartości

Strona:Joseph Conrad - Zwycięstwo 01.djvu/51

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

po tej części podzwrotnikowego pasa, ciągnął za sobą wszędzie milczącą, zalękłą kobiecinę o długich lokach i głupawym uśmiechu, odsłaniającym niebieski ząb. Nie rozumiem, czemu tak wielu z nas popierało różne gospody tego hotelarza. Był skończonym osłem i nasycał swoją żądzę głupich plotek, ostrząc sobie język na własnych gościach. Pewnego wieczoru, gdy Morrison i Heyst, nie zaliczający się do jego stałych bywalców, przechodzili obok hotelu, szepnął tajemniczo do mieszanej kompanji zebranej na werandzie:
— O, widzicie państwo pająka i muchę?
Poczem dodał znacząco i poufnie, osłaniając usta grubą łapą:
— Jesteśmy tu w swojem kółku, więc powiem wam tylko to, moi panowie: unikajcie tego Szweda. Strzeżcie się jego sideł!