Strona:Joseph Conrad - Zwycięstwo 01.djvu/25

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

muszę wyznać, że wszystko razem robiło wrażenie znacznie przyzwoitsze od muzycznej antrepryzy Zangiacoma. Było w tem także mniej pretensjonalności, a nastrój panował bardziej domowy, że się tak wyrażę, i poufały, ponieważ w przerwach, gdy wszystkie muzykantki opuszczały estradę, jedna z nich chodziła wśród marmurowych stolików, zbierając sousy i franki w pogięte cynowe naczynie, przypominające kształtem sosjerkę. Ową muzykantką była młoda dziewczyna. Mam teraz wrażenie, że obojętność, z jaką pełniła swój obowiązek, była równie wielka, a może jeszcze większa, niż wyniosłość Heysta w stosunku do wszelkich poniżeń, na które ludzki rozum jest narażony w drodze przez życie. Chodziła od stołu do stołu milcząc, z szeroko rozwartemi oczyma, jak lunatyczka, i potrząsała tylko zlekka pieniędzmi aby zwrócić na siebie uwagę. Rozdział morski mojego życia dawno już się był wtedy skończył, ale trudno odrzucić zupełnie cechy charakteryzujące nas przez pół żywota, to też wpuściłem do sosjerki pięciofrankową monetę, niby marynarz na urlopie. Lunatyczka odwróciła głowę aby na mnie spojrzeć i rzekła; „Merci monsieur“ — tonem, w którym nie było wdzięczności tylko zdziwienie. Musiałem mieć wówczas doprawdy wolną głowę, skoro to wystarczyło bym zauważył, że głos dziewczyny jest czarujący. Gdy muzykantki wróciły na miejsca, przesunąłem trochę krzesło, żeby brodaty mężczyzna, który dyrygował orkiestrą, nie zasłaniał mi tej dziewczyny. O ile mi się zdaje, mógł to być jej ojciec, ale prawdziwą jego misją w życiu było stać się prototypem Zangiacoma w „Zwycięstwie“. Zdobywszy dobry punkt obserwacyjny, podczas drugiej części pro-