Strona:Joseph Conrad - Zwycięstwo 01.djvu/211

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

sprawę. Jak ona wygląda? Czy to właśnie ta dziewczyna, która...
— Przestań pan! — mruknął Schomberg, godny politowania pod maską sztywnego wojskowego obejścia.
— Oho! — wymówił po raz trzeci Ricardo, coraz lepiej uświadomiony co do uczuć Schomberga i coraz bardziej skłopotany. — Nawet mówić o tem przy panu nie można — tak źle z panem? A jednak założę się, że ona wcale takim cudem nie jest.
Schomberg machnął ręką, jak gdyby chciał powiedzieć, że nie wie i że go to nic nie obchodzi. Potem wyprężył piersi i zmarszczył się, patrząc w próżnię.
— Szwedzki baron, hm — ciągnął Ricardo w zamyśleniu. — Chyba szef uzna, że ten interes zasługuje na uwagę — wcale, wcale! — jeśli mu to wszystko odpowiednio przedstawię. Mój zwierzchnik lubi takie pojedynki, jeśli to można tak nazwać — tylko że nie znam człowieka, któryby mógł stawić mu czoło. Czy pan widział kiedy kota bawiącego się z myszą? To ładny widok.
Ricardo o pożądliwie błyszczących oczach i skromnym wyrazie przypominał tak żywo kota, że Schomberg byłby odczuł w całej pełni niepokój osaczonej myszy, gdyby inne uczucia nie zawładnęły jego sercem.
— Między nami niema miejsca na kłamstwo — wyrzekł spokojniej, niż się sam po sobie spodziewał.
— No i cóż teraz będzie? Szef unika kobiet. W tem meksykańskiem miasteczku, gdzie osiedliśmy na mieliźnie, że się tak wyrażę — chodziłem wieczorem na tańce. I tamtejsze dziewczęta wypytywały mnie zawsze, czy ten angielski caballero mieszkający w posada to przebrany mnich — albo czy ślubował przed Santissima Madre, że nie przemówi nigdy do ko-