Przejdź do zawartości

Strona:Joseph Conrad - Zwycięstwo 01.djvu/21

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

gra uczciwie“. Ciekaw jestem, dokąd sięgały te granice. Nigdy go już nie widziałem; zdaje mi się, że wyszedłszy z hotelu siadł na parowiec, który odpłynął w godzinę do innych portów w stronę Aspinallu. Charakterystyczną bezczelność pana Jonesa zaobserwowałem u innego osobnika o typie wręcz odmiennym. Nie chcę mówić, skąd wziąłem sposób myślenia pana Jonesa, ponieważ nie lubię rzucać krzywdzących insynuacyj.
Tak się złożyło, że w tym samym roku Ricardo — prototyp Ricarda — był moim współpasażerem na malutkim i niezmiernie brudnym szkunerze, podczas czterodniowego przejazdu z jednej miejscowości do drugiej — w zatoce Meksykańskiej — mniejsza o nazwy tych miejscowości. Ow pasażer leżał prawie ciągle na pokładzie, niejako u moich stóp; od czasu do czasu podnosił się na łokciu i mówił o sobie bez końca — ale mówił właściwie nie do mnie i nawet nie w intencji abym go wysłuchał (nie patrzył przed siebie, wzrok jego tkwił ciągle w pokładzie); wyglądało to, jak gdyby się zwierzał swemu zaufanemu djabłu. Niekiedy rzucał na mnie spojrzenie i poruszał dziwacznie sztywnemi wąsikami. Oczy miał zielone i do dziś dnia, gdy patrzę na kota, przypominają mi się dokładnie kontury tamtej twarzy. Nie zwierzył mi się, w jakim celu odbywa tę podróż i czem się zajmuje. Prawdę powiedziawszy, jedynym podróżnym, który byłby mógł mówić otwarcie o swej działalności i zamiarach, był bardzo zatabaczony i przemiły w rozmowie zakonnik, przeor klasztoru, podróżujący w towarzystwie młodziutkiego braciszka o szczególnie okrutnej twarzy. W ciemnej i niewypowiedzianie wstrętnej kajucie tego szkunera jechał także z nami stary pan, wyciągnięty na-