Strona:Joseph Conrad - Zwycięstwo 01.djvu/155

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dróżników — że nic się tu nie dzieje, a życie wlecze się zanadto ospale; ale wywołał tylko oświadczenie, iż spokój miewa niekiedy swój urok i nawet nuda może być pożądana, jeżeli stanowi pewną odmianę.
— Nie mieliśmy czasu nudzić się przez ostatnie trzy lata — dodał „zwykły sobie Jones“ z oczami utkwionemi posępnie w Schombergu, którego zaprosił do wypicia jeszcze jednej kolejki, tym razem na swój rachunek. Radził mu aby się nie kłopotał sprawami, których nie rozumie, a przedewszystkiem aby nie zachowywał się niegościnnie, co byłoby wysoce nieodpowiednie ze względu na jego zawód.
— Ja nie rozumiem tej sprawy? — mruknął Schomberg. — Przeciwnie, rozumiem doskonale. Ja...
— Pan się boi — przerwał mu Jones. — O cóż panu chodzi?
— Nie chcę mieć skandalu w swoim hotelu. O to mi chodzi.
Schomberg usiłował stawić odważnie czoło sytuacji, ale ten spokojny, czarny wzrok mu przeszkadzał. Gdy zaś spojrzał wbok niespokojnie, spotkał się z grymasem Ricarda odkrywającym mnóstwo zębów, choć zdawało się że ten człowiek jest wciąż zatopiony w myślach.
— A w dodatku — ciągnął pan Jones odległym swoim głosem — nie może pan nic na to poradzić. Tu jesteśmy i tu pozostaniemy. Czyżby pan chciał nas wyrzucić? Pozwolę sobie zauważyć, że mógłby pan to zrobić; ale musiałby pan za to odpokutować — bardzo ciężko odpokutować. Możemy mu to obiecać, prawda Marcinie?
Sekretarz cofnął wargi i spojrzał ostro na Schom-