Strona:Joseph Conrad - Zwycięstwo 01.djvu/144

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Schomberg opanował się nieco.
— Dwadzieścia nakryć mniej więcej, przeciętnie biorąc — rzekł z przejęciem należnem tematowi, na który był specjalnie wrażliwy. — Powinnoby być jeszcze więcej, gdyby tylko ludzie zrozumieli że to dla ich dobra. Prawie nic z tego nie mam. Czy panowie są zwolennikami table d’hôte’u?
Nowy gość rzekł w odpowiedzi, że lubi mieszkać w hotelu, gdzie wieczorami można spotkać trochę miejscowego towarzystwa. Inaczej jest piekielnie nudno. Sekretarz wydał na znak potwierdzenia pomruk zdumiewającej dzikości, jakby zamierzał pożreć miejscowe towarzystwo. — Wszystko to wygląda na dłuższy pobyt — myślał Schomberg, kryjąc zadowolenie pod maską powagi; gdy jednak przypomniał sobie dziewczynę, którą mu sprzątnął z przed nosa ostatni gość bawiący dłużej w hotelu, zazgrzytał tak głośno zębami, że dwaj mężczyźni spojrzeli na niego zdumieni. Przelotny skurcz kwitnącej fizjognomji Schomberga odebrał im mowę. Zamienili szybkie spojrzenia. Wygolony pan wyjechał wkrótce z nowem pytaniem w swój lakoniczny, bezceremonjalny sposób:
— Nie ma pan tam kobiet w hotelu, co?
— Jakto, kobiet! — wykrzyknął Schomberg z oburzeniem, a zarazem jakby z lekką obawą. — Co pan ma właściwie na myśli? Jakich kobiet? Jest, naturalnie, moja żona — dodał z wyniosłą obojętnością, uspokoiwszy się nagle.
— Jeżeli umie się zachowywać jak należy, to nic nie szkodzi. Nie mogę znieść kobiet koło siebie. Słabo mi się robi. To prawdziwe przekleństwo!
Podczas tego wybuchu twarz sekretarza skrzywiła się dzikim uśmiechem. Główny gość przymknął za-