Strona:Joseph Conrad - Opowieści niepokojące.djvu/29

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

żywił radosny zapał do czynu; gdy opowiadał, wygląd jego był wojowniczy, rycerski i wzniosły. Nic dziwnego, że lud go wielbił. Widzieliśmy raz, jak szedł w blasku dnia między chatami osady. Gromadki kobiet stojących we drzwiach oglądały się za nim z cichym szczebiotem i błyszczącemi oczami; zbrojni ludzie ustępowali mu z drogi, prostując się w postawach pełnych czci; inni podchodzili zboku, zginając karki, aby przemówić doń pokornie; stara kobieta, stojąca w ciemnej framudze drzwi, wyciągnęła chude ramię i zawołała: „Błogosławiona twoja głowa!“ Jakiś człowiek o ognistych oczach wychylił przez niskie ogrodzenie plantacji mokrą od potu twarz i piersi przeorane dwiema bliznami. Krzyknął zdyszanym głosem wślad za nim: „Boże, daj zwycięstwo naszemu władcy!“ Karain szedł prędko, stawiając długie, pewne kroki i odpowiadał na sypiące się zewsząd powitania szybkiemi, przenikliwemi spojrzeniami. Dzieci biegły naprzód wśród chat i wyglądały lękliwie z za węgłów; młodzi chłopcy trzymali się na jednej linji z władcą, przemykając się między krzewami, a oczy ich błyszczały wśród ciemnych liści. Stary zausznik, dzierżąc srebrną pochwę na ramieniu, sunął prędko tuż za Karainem z głową spuszczoną i oczami wbitemi w ziemię. I przeszli szybko, skupieni wśród ogólnego poruszenia, niby dwaj ludzie, dążący spiesznie przez pustkowie.
W sali narad wojennych otaczali Karaina poważni zbrojni dowódcy, starzy zaś wojownicy w bawełnianych szatach przysiadali na piętach w dwa długie rzędy, z rękami zwisającemi bezczynnie z kolan. Pod strzechą wspartą na gładkich kolumnach — z których każda kosztowała życie smukłą, młodą palmę — woń kwitnących żywopłotów przepływała ciepłą falą. Słońce zniżało się. Na otwarty dziedziniec wchodzili suplikanci, wznosząc już w oddali złączo-