Strona:Joseph Conrad - Między lądem a morzem.djvu/83

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nie było znośniejsze od położenia rozbitka na bezludnej wyspie), — lecz wracałem, jak gdyby omamiony jakąś nadzwyczajną obietnicą. Trudno sobie wyobrazić cośkolwiek mniej godziwego. Wspomnienie jej drżącego szeptu, gdy jedna moja ręka legła na jej ramieniu, a drugą trzymałem talerz z kurczęciem, wystarczało mi do łamania wszystkich mych cnotliwych postanowień.
Samo jej obelżywe milczenie mogło nieraz doprowadzić człowieka do wściekłego zgrzytu zębami. A jeżeli odmykała usta, to jedynie poto, aby szkaradnie, po prostacku, cierpkim tonem odfuknąć coś wspólnikowi jej potępionego ojca, ku zupełnemu zadowoleniu starej ciotki, która potakiwała jej urągliwym chichotem. Gdyby nie to, odezwania się jej, wypowiadane zawsze z intonacją zabójczo lekceważącą, byłyby przeraźliwe pozbawione treści.
Jakżeby mogło być inaczej? Ta łotrzyca, to pękate Jacobusowskie stare pudło nie nauczyło jej wcale grzeczności. Gzeczność, przypuśćmy, niekoniecznie łagodzi fakt, że ktoś się urodzi wyrzutkiem. Żaden zakład wychowawczy nie dałby się namówić do przyjęcia jej na wychowankę, a to, jak sądzę, ze względu na przyzwoitość. A Jacobus nie umiał się zdobyć na wysłanie jej dokądkolwiek bądź indziej. Jakżeby on to zrobił? Z kim? Dokąd? On sam zbyt mało posiadał w sobie awanturniczości, ażeby pomyśleć o jakiem innem osiedlisku. Namiętność miotała nim, uczepionym cyrkowych tyłów, rzucając go na obczyźnie ze strądu na strąd, lecz po uciszeniu się burzy, przydryfował — przywlókł się bezwstydnie tu, gdzie będąc rozbitkiem, pozostał jednak latoroślą Jacobusów, jednego z najstarszych rodów na wyspie, nawet starszego od francuskich. Jakiś Jacobus musiał być już przy zgonie ostat-