Strona:Joseph Conrad - Między lądem a morzem.djvu/264

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

troska malowała się na jego twarzy. Zdarzyło się raz, że wśród rozmowy o przeróżnych interesach, o handlu wyspiarskim, pieniężnych sprawach i tak dalej, Jasper doprowadził do zwierzeń na temat Frei; i zacny Mesman, który znał przed laty starego Nelsona i nawet pamiętał cośniecoś o istnieniu Frei, zdziwił się mocno, przyczem cała historja bardzo go ubawiła.
— Aha, aha! Nelson! Tak, naturalnie. Bardzo uczciwy człowiek. I malutka dziewczyneczka o bardzo jasnych włosach. Tak, tak! Pamiętam doskonale! A więc wyrosła na taką piękną pannę! i taką rezolutną, taką — — Tu wybuchnął niemal gwałtownym śmiechem. — Niech pan pamięta, kapitanie Allen; jak pan już wykradnie szczęśliwie swoją przyszłą żonę, musi pan do nas przyjechać i będziemy ją tu gościli. Pamiętam! Pamiętam.
Te wspomnienia właśnie sprawiły, że twarz Mesmana powlekła się troską na pierwszą wiadomość o rozbiciu brygu. Wziął kapelusz.
— Dokąd pan idzie, panie Mesman?
— Idę do Allena. Pewno jest na wybrzeżu. Może który z panów wie coś o nim?
Ale nikt z obecnych nie wiedział. I pan Mesman wyszedł na „esplanadę“ aby zasięgnąć wieści.
Druga część miasta, leżąca obok kościoła i fortu, została poinformowana w sposób odmienny. Pierwszym faktem, który zwrócił ogólną uwagę, był widok samego Jaspera, idącego śpiesznym krokiem, jak gdyby go ścigano. I rzeczywiście jakiś Chińczyk, najwidoczniej wioślarz z sampanu, biegł za nim na łeb na szyję.
Nagle, mijając Orange House, Jasper zboczył z drogi i wszedł do środka, a raczej wbiegł, — przerażając wielce Go-