Strona:Joseph Conrad - Między lądem a morzem.djvu/193

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wych oczu i szybkie, nagłe jego ruchy przypominały mi czasem błysk miecza wyskakującego wciąż z pochwy. Dopiero gdy znalazł się w obecności dziewczyny i mógł się w nią wpatrywać, naprężenie jego nerwów ustępowało miejsca poważnej, skupionej czujności, z jaką chłonął jej słowa i najdrobniejsze poruszenia. Spokój Frei, jej stanowczość, dobry humor i panowanie nad sobą zdawały się krzepić jego serce. Może czar jej twarzy, jej głosu, jej spojrzeń działał na niego tak kojąco? Choć właściwie należy przypuszczać, że to właśnie rozpaliło jego wyobraźnię — jeśli miłość poczyna się w wyobraźni. Ale nie czuję się powołany do rozprawiania o tak wielkich tajemnicach i przychodzi mi na myśl, że zaniedbaliśmy biednego starego Nelsona, siedzącego na werandzie i wydymającego raz po raz policzki w głębokiem zatroskaniu.
Dowiodłem mu, że Jasper nie był ostatecznie tak częstym gościem w bungalowie. I on i jego bryg pracowali ciężko, krążąc po archipelagu. Na to stary Nelson odpowiedział mi tylko wysoce niespokojnym tonem:
— Mam nadzieję, że Heemskirk nie zjawi się, przynajmniej póki bryg jest w zatoce.
Masz tobie, nowy straszak — teraz znowu Heemskirk!... Można było doprawdy stracić cierpliwość — —

II

I któż to był Heemskirk? Zaraz się przekonamy o niedorzeczności strachu przed Heemskirkiem... Nie ulega wątpliwości: ten człowiek odznaczał się wybitnie złą wolą. Rzucało się to w oczy: dość było usłyszeć jego śmiech. Nic nie zdradza snadniej ukrytych cech człowieka niż nieopanowany dźwięk jego śmiechu. Ale dalibóg! gdyby się strachać każdego złośliwego parsknięcia, niby zając pierwsze-