Strona:Joseph Conrad - Między lądem a morzem.djvu/190

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Nelsona (czy też Nielsena); wkońcu jednak potrząsał zawsze głową z powątpiewaniem, jak gdyby chciał powiedzieć, że wszystko to bardzo pięknie, ale w duszy holenderskiego urzędnika kryją się przepaści, które on jeden, Nelson, zgłębić jest w stanie. Śmiechu warte!
W wypadku, o którym mówię, był nawet podrażniony i gdy usiłowałem go zająć bardzo zabawną, nieco skandaliczną przygodą, która zdarzyła się w Sajgonie pewnemu naszemu znajomemu, wykrzyknął nagle:
— Czegóż, u djabła, ten tu się ciągle włóczy!
Najwidoczniej nie słyszał z mojej anegdoty ani słowa. Zirytowało mnie to, bo anegdota była rzeczywiście dowcipna. Popatrzyłem na niego przeciągle.
— Jakto! — zawołałem — czy pan doprawdy nie wie, dlaczego Jasper Allen tu przyjeżdża?
Była to pierwsza wyraźna aluzja do stosunków łączących Jaspera z Freją. Nelson przyjął to spokojnie.
— E, Freja jest rozsądną dziewczyną — szepnął, zajęty najwidoczniej myślami o „władzach“. — Freja nie jest głupia. Wcale się o to nie boję. Ten smyk, to pyszny dla niej towarzysz; Freja się z nim bawi — nic pozatem.
Przenikliwy staruszek umilkł i cisza zapanowała w bungalowie. Tamtych dwoje zabawiało się spokojnie i — bezwątpienia — rozkosznie. Nie mogli wymyśleć gry bardzie pochłaniającej i mniej hałaśliwej nad snucie planów wspólnej przyszłości. Siedzieli pewnie przytuleni do siebie na werandzie, patrząc na bryg, który odgrywał rolę trzeciego partnera w czarownej zabawie. Bez niego przyszłość przestałaby istnieć. Był całym ich majątkiem, i domem, i szerokim, swobodnym światem. Któż to porównał okręt do więzienia? Niech zawisnę haniebnie na rei, jeśli to prawda. Żagle na brygu Jaspera były białemi skrzydłami ich