Strona:John Galsworthy - Przebudzenie.pdf/89

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jakaś uroczna — powietrze zdawało się być nasiąknięte tym romantycznym składnikiem. Jon wdechał w siebie świeżość powietrza i zapatrzył się w łan dzwonków, oblany rosnącem wciąż światłem... Fleur! To rymowało się do... sfer!... A mieszkała w Mapledurham — również piękne imię! — gdzieś nad jakąś rzeką. Mógł każdej chwili miejscowość tę znaleźć w atlasie... Trzeba do niej napisać... Ale czy mu odpowie? O, musi! Wszak powiedziała: „Au revoir!“ Nie i „dowidzenia!“ Co za traf szczęśliwy, że ona upuściła chusteczkę! Inaczej nigdyby nie mógł z nią się zapoznać... Im więcej myślał o tej chusteczce, tem bardziej oszołamiającem wydawało mu się jego szczęście. Fleur!... To z pewnością rymowało się do sfer! Rytmy zatłoczyły mu głowę; słowa przepychały się jedne przez drugie, by wiązać się z sobą; niewiele brakło, by napisał poemat.
W takiem usposobieniu pozostawał Jon zgórą pół godziny; potem ruszył zpowrotem do domu, a znalazłszy jakąś drabinę, wydrapał się po niej — z samego po — prostu rozochocenia — aż do okna swej sypialni. Przypomniawszy sobie, że okno gabinetu pozostało otwarte, zszedł nadół i zamknął je, usunąwszy wpierw drabinę, by zatrzeć wszelkie ślady swego uczucia. Rzecz była nazbyt osobista i poważna, by można było ujawnić ją komukolwiek ze śmiertelników — choćby nawet rodzonej matce.

ROZDZIAŁ IV
MAUZOLEUM

Są takie domy, których dusze przeszły do przedpiekla Czasu, pozostawiając ciała na przedpieklu Londynu. Nie w takiem bynajmniej położeniu było „gniazdo Tymoteusza“ na Bayswater Road, gdyż dusza Tymoteuszowa