Strona:John Galsworthy - Przebudzenie.pdf/53

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Tak jest.
— No tak... zatem ty lub kto inny powinniście wybrać się do niego z wizytą... Przecież to ostatni ze starej gwardji... jak wiesz, liczy sobie już setkę. Mówią, że wygląda jak mumja. Gdzie zamierzacie go pochować? Miałby najzupełniejsze prawo spocząć w piramidzie...
Soames potrząsnął głową.
— Na Highgate, w rodzinnym grobie...
— No tak, przypuszczam, że stare pannice stęskniłyby się za nim, gdyby leżał gdzieindziej. Powiadają, że stary jeszcze czuje smak do jadła. Widzisz, on jeszcze może długo pociągnąć. Cóż my wobec tych starych Forsyte’ów? Było ich dziesięciu... przeciętny wiek osiemdziesiąt osiem lat... To zasługa równa urodzeniu trojaczków!
— Czy to wszystko? — zapytał Soames. — Muszę iść dalej.
— Ależ z ciebie bydlę nietowarzyskie! — zdawały się odpowiadać oczy Jerzego. — Tak, to wszystko. Odwiedź go w jego mauzoleum... stary może ma ochotę bawić się w proroctwa.
Przybrał twarz w zastygły uśmiech szyderstwa i dodał:
— Cóż, panowie plenipotenci, jeszczeście nie wynaleźli sposobu na wykręcenie się od tych przeklętych podatków dochodowych? Stałym dziedzicznym dochodom dają się one we znaki jak sam djabeł. Przywykłem mieć rocznie dwa tysiące pięćset; teraz dostało mi się dziadowskie tysiąc pięćset... a koszta utrzymania wzrosły w dwójnasób.
— Aha! — mruknął Soames. — Wyścigi za pasem!
Po twarzy Jerzego przesunął się błysk sardonicznej obrony własnej.
— No, no! — odezwał się. — Nie nabrano mnie na nic jeszcze. Siedzę tu, wyschły i wyżółkły, biedniejąc z dniem każdym. Te drapichrusty z Partji Pracy myślą opanować sytuację, zanim kto zdoła się im przeciwstawić.