Strona:John Galsworthy - Przebudzenie.pdf/352

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i zatrzymałam przy sobie. Czy chciałbyś dostać go zpowrotem, mój drogi?
Jon potrząsnął głową.
— Ja przeczytałam ten list jeszcze, zanim ojciec ci go wręczył. Wcale to nie usprawiedliwia mojej winy.
— Mamo! — wyrwało się z ust Jona.
— Ojciec to wszystko wyraził bardzo oględnie, jednakże ja wiem, że wychodząc za ojca Fleur, a nie kochając go, uczyniłam rzecz straszną. Nieszczęśliwe małżeństwo, mój Jonie, pociąga za sobą straszne spustoszenie, nietylko w życiu bezpośrednio zainteresowanej osoby, ale także i osób innych. Jesteś jeszcze bardzo młody, mój drogi, i ogromnie zakochany. Czy sądzisz, że z tą dziewczyną możesz być naprawdę szczęśliwy?
Wpatrzywszy się w jej ciemne oczy, obecnie zciem niałe jeszcze bardziej wskutek bólu, Jon odpowiedział:
— Tak... ach, tak...! o ile ty możesz być szczęśliwą.
Irena uśmiechnęła się:
— Podziw dla piękności i żądza posiadania nie są jeszcze miłością. Oby twój los, Jonie, różny był od mojego... w którym stłumione zostało to co najgłębsze... ciało złączone, a dusza w wojnie!
— Czemużby tak być miało, mamo? Ty myślisz, że ona musi być podobną do swego ojca... tymczasem rzecz ma się całkiem inaczej. Ja przecież go widziałem.
Na wargach Ireny znowu pojawił się uśmiech. W Jonie zakotłowało się — tyle ironji i przeżycia było w tym uśmiechu.
— Ty jesteś stroną dającą, Jonie... a ona biorącą.
Znów ta niegodziwa wątpliwość, ta upiorna niepewność.
— Ona nie jest taka... ona nie jest taka! — powtórzył z mocą. — Tylko, że ja nie potrafiłbym uczynić cię nieszczęśliwą, mamo, teraz... kiedy ojciec...