Strona:John Galsworthy - Przebudzenie.pdf/323

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Jon przełazi przez nie, minął salkę muzyczną i hall, i udał się na górę, do swojej sypialni. Zwilżając sobie twarz zimną wodą, siedział na łóżku i czytał dalej, rzucając każdą przeczytaną kartkę na łóżko poza siebie. Pismo ojca łatwo dawało się odczytywać — znał je doskonale, chociaż nigdy jeszcze nie otrzymał listu ani w ćwierci równie długiego. Czytał go z uczuciem przygnębienia — ledwie że pracując wyobraźnią. W pierwszem odrazu czytaniu pojął, jakiego bólu musiał doznawać ojciec, pisząc list taki. Upuściwszy ostatnią kartkę, w jakiejś duchowej i moralnej bezradności począł znów wszystko czytać od początku. Wszystko to wydało mu się niesmacznem... martwem i wstrętnem. Naraz przeszedł przez niego gorący prąd zgrozy i wzburzenia. Jego matka! Ojciec Fleur! Wziął znów list do ręki i odczytywał go machinalnie. I znów owładnęło nim uczucie, że wszystko to było niedorzeczne i wstrętne... jakże inną była jego miłość! Ten list mówił, że jego matka... i jej ojciec!... Okropny list!
Własność! Mogliż więc być mężczyźni, którzy patrzyli na kobiety jako na swoją własność? Zaczęły się przed nim cisnąć twarze widziane na ulicy lub na wsi... twarze czerwone, flądrowate... tępe i posępne... sztywne i suche... gwałtowne i namiętne... setki i tysiące twarzy! Jakże mógł dociec, co myśleli lub robili ludzie o takich twarzach? Podparł głowę rękoma i zajęczał. Jego matka! Podniósł list i odczytał znowu:
— Uczucia zgrozy i wstrętu... żyją w niej po dziś dzień... dzieci twoje... wnukami... człowieka, który kiedyś był właścicielem twej matki, jak bywali właściciele niewolników...
Wstał z łóżka. Ta okropna, mroczna przeszłość, która się przyczaiła, by zamordować obopólną miłość jego i Fleur, była czemś ważnem i prawdziwem — inaczej ojciec nie pisałby tego.