Strona:John Galsworthy - Przebudzenie.pdf/225

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Winifreda w dalszym ciągu uważała go za „zajmującego“ i posyłała mu wciąż bileciki tej treści:
— Proszę przyjść; będziemy mieli „frajdę“.
Poczytywała sobie za cechę żywotności używanie wyrażeń z języka potocznego.
Tajemniczość, którą wedle powszechnego mniemania miał być otoczony, wynikła stąd, że on jakoby wszystko widział, wszystko słyszał i poznał, wszystkiem się zajmował i we wszystkiem tem nie znalazł niczego — to było zgoła rzeczą nienaturalną. Angielski typ sceptycyzmu był dobrze znany Winifredzie, która zawsze obracała się w sferach hołdujących modnym hasłom; sceptycyzm ten nadawał zawsze jakieś piętno lub znamię, na którem zawsze można było zyskać cośniecoś. Atoli nie widzieć zgoła niczego w jakiejś rzeczy — i to nie dla pozy, ale dlatego, że naprawdę w niczem nie było niczego — było to zgoła nie po angielsku; co zaś nie było w zasadzie angielskie, to mimo woli odczuwało się jako coś niebezpiecznego, a nawet prawie że nieprzyzwoitego. Nawet Winifreda, w sercu zawsze wierna naturze Forsytów, zdawała sobie sprawę, że tego rodzaju dziwaczny sceptycyzm nie prowadzi do niczego, więc nie powinien wcale mieć miejsca. Monsieur Profond w istocie cudactwo swoje zanadto uzewnętrzniał w kraju, który płaszczykiem przyzwoitości osłaniał podobne drażliwe sprawy.
Gdy Fleur, powróciwszy co tchu z Robin Hill, przybiegła na kolację, „dziwadło“ stało już w oknie saloniku Winifredy i wyglądało na ulicę z taką miną, jakgdyby nie dostrzegało tam niczego. Fleur wpatrzyła się w kominek, przybierając taką minę, jakgdyby widziała płomień, którego tam nie było.
Monsieur Profond odszedł od okna. Był w stroju wieczorowym — miał białą kamizelkę, a w dziurce od guzika tkwił kwiat biały.
— Doprawdy, panno Forsyde — odezwał się —