Strona:John Galsworthy - Przebudzenie.pdf/144

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

kopji nie odróżnił od oryginału, nie można było spodziewać się nazbyt wielkiego znawstwa sztuki; jednakże gdy zaczęli przechodzić dział za działem, okres za okresem, szczere i trafne uwagi młodzieńca napełniły Soamesa zdumieniem. Sam z natury obrotny i domyślny, a mimo wszelkich pozorów spostrzegawczy i wrażliwy, musiał po trzydziestu ośmiu latach praktyki w jedynym swym, umiłowanym zawodzie znać się nietylko na cenie obrazów, ale i na czemś więcej. Był wszak niejako ogniwem, jakiego brakło pomiędzy artystą i sferą kupiecką. „Sztuka dla sztuki“ i tym podobne powiedzonka — to tylko mydlenie oczu; natomiast estetyka i dobry smak są i zawsze były koniecznością. Sąd pewnej ilości osób obdarzonych dobrym smakiem zawsze nadawał dziełu sztuki trwałą wartość i pokup; czynił je „dziełem sztuki“. Nie było tu, jak w minerałach, stałego stopnia łupliwości. Soames w dostatecznej mierze przywykł do owczych i bezkrytycznie ślepych poglądów ludzi, zwiedzających galerję, by miał być zaintrygowany osobą człowieka, który nie wahał się powiedzieć o Mauve:
— Stary bałwan!
Albo o Jakóbie Maris:
— Ten to nie robi nic innego, tylko maluje i zaraz zawija swój towar w papier! Mathew to był prawdziwy tuz, panie łaskawy; powierzchnie dawał takie, że w nich ryć było można!
A gdy młodzian zaświstał przed jednym z obrazów i zagadnął:
— Czy pan sądzisz, że on kiedy naprawdę widział nagą kobietę?
Wówczas Soames pozwolił sobie na uwagę:
— Czem pan jest z zawodu, panie Mont, jeżeli wolno spytać?
— Ja?... Ja, panie szanowny, miałem być malarzem, ale wojna stanęła temu na przeszkodzie. Potem, wie