Strona:John Galsworthy - Powszechne braterstwo.djvu/213

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
ROZDZIAŁ XXXII.
Prawdziwe oblicze Bianki.

Lecz Bianka nie wyszła. Była świadkiem długiego wpatrywania się Hilarego w małą modelkę. Idąc z pracowni przez oszklony pasaż do domu nie mogła, oczywiście, widzieć na kogo patrzył, ale wiedziała tak dobrze, jakgdyby dziewczyna stała przed nią w ciemnym otworze okna. Zła na siebie, że to ujrzała, udała się do swej sypialni i rzuciła się na łóżko, zakrywszy dłońmi oczy. Przyzwyczajona była do samotności — nieuniknionego losu takich, jak ona, natur, ale osamotnienie tej godziny było takie pełne goryczy, że mogło doprowadzić do rozpaczy nawet jej samotną duszę.
Nakoniec wstała, doprowadziła do porządku twarz i ubranie, nie chcąc, by ktokolwiek spostrzegł, że cierpi. Poczem, upewniwszy się najpierw, że Hilary opuścił ogród, wymknęła się z domu.
Poszła do Hyde Parku. Były właśnie Zielone Świątki, czas trwogi dla każdego kulturalnego Londyńczyka. Miasto wydawało się przepojone bezbrzeżną wesołością, torebki papierowe wirowały na tumanach kurzu, pędzone wiatrem. Wszędzie roiło się od ludzi, nieodpowiednio ubranych, śmiertelnie zmęczonych, którzy w tych nielicznych swobodnych godzinach nie zaznawali wypoczynku, gnani głodem rozrywek, spragnieni zabawy, tak rzadko przypadającej im w udziale.
Bianka minęła starego włóczęgę, śpiącego pod drzewem. Odzież przylegała do jego ciała tak długo i tak tkliwie, że teraz odpadała strzępami, lecz twarz miał spokojną, jakgdyby warstwą wosku powleczoną. Bóle i troski utonęły w zapomnieniu; przebywał w błogosławionej krainie snu.
Bianka oddaliła się śpiesznie od widoku tego zupełnego spokoju. Skręciła w zaciszny gaik, niezauważony prawie przez tłum. Stały tu lipy, jeszcze w pełni swego słodkiego kwiecia. Gałęzie ich, okryte jasnemi, szerokimi liśćmi, kształtu serca niemal — rozpostarte były jak szerokie spódnice. Najwyższe z tych drzew, piękne i wesołe, stało drżące, niby oblubienica, czekająca na spóźnionego kochanka. Jakie rozkosze obiecywała, jak subtelnie nęciła każdym, żyłkami