Strona:John Galsworthy - Powszechne braterstwo.djvu/206

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

O godzinie dziesiątej co rano dobiegało z jego pokoju do korytarza warczenie budnika; poczem następowała zupełna cisza; następnie odzywało się szuranie, gwizdanie, szelest, przerywany ostro wymawianymi wyrazami; niebawem z tej zmąconej fali dźwięków, zaczynał wypływać cienki głos starca. To trwało naprzemian ze skrzypieniem pióra, dopóki nie rozległo się znów warczenie budzika. Następnie ktoś, co stał za drzwiami, mógł z rozchodzącej się woni wywnioskować, że p. Stone będzie wkrótce jadł; gdyby, zaciekawiony tą wonią, wszedł do pokoju, ujrzałby autora „Książki o Powszechnem Braterstwie“, trzymającego w jednej ręce pieczony kartofel, w drugiej zaś filiżankę gorącego mleka; a na stole widziałby skorupy jaj, resztki pomidorów, pomarańczy, bananów, śliwek, sera i plastrów miodu razem z napoczętym bochenkiem chleba.
Wkrótce potem p. Stone wychodził w ubraniu z wiejskiego samodziału i w starym, zielonawo-czarnym kapelusze pilśniowym, albo, w razie deszczu, w długim, żółtym płaszczu z szorstkiego materjału i w takiejże czapce; w ręku zaś niósł zawsze mały koszyk do owoców z łoziny. Tak zaopatrzony wędrował do firmy Rosę i Thorn, wchodził a pierwszemu subjektowi, którego spotkał, podawał koszyk łozinowy, kilka monet i małą książeczkę, zawierającą siedem kartek, zatytułowanych: „Żywność. — Poniedziałek, Wtorek, Środa — i t. d. Poczem stał i przyglądał się konserwom w słojach lub innym przedmiotom, trzymając jedną rękę w górę, w oczekiwaniu powrotu koszyczka łozinowego. Gdy uczuł, że mu go zwrócono, odwracał się i wychodził ze sklepu.
A po za jego plecami, za każdym razem ukazywał się na twarzach pracowników tego oddziału ten sam dobrotliwy uśmiech. Wytworzyło go długie przyzwyczajenie. Wszyscy czuli dobrze, że, chociaż taki od nich różny, ten sędziwy klijent jest od nich zależny. Za żadne skarby świata nie oszukaliby go o jeden szeląg, ani o najdrobniejszy plasterek sera, zaś każdemu nowemu sprzedawcy, który śmiał się z sędziwego klijenta, zapowiadano wnet, żeby lobie takie żarty wybił z głowy.
Wątła postać p. Stone’a, przechylona nieco na jedną stronę, skutkiem powiększonego ciężaru łozinowego koszyczka, kroczyła teraz zwolna ku domowi. Przybywał na miejsce, na jakie dziesięć minut, zanim budzik wybił trzecią i niebawem, po wstępnym zamęcie, wypływał znów cienki głos starca, przerywany skrzypieniem pióra.