Strona:John Galsworthy - Powszechne braterstwo.djvu/175

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

chała na jego słowa. Zapragnęła gorąco ucałować jego czoło i dać mu odczuć, te jest pełna skruchy. Ale nie śmiała, wydawał się znów taki oderwany od życia, ośmieszyłaby się tylko.
Wszedłszy do pokoju, zbliżyła się do kominka, oparła hałaśliwie drobną stopę o żelazne zakratowanie, tak, żeby starzec, mógł ją zobaczyć i usłyszeć, i zwróciła zaniepokojoną twarz ku niemu:.
— Ojcze!
P. Stone podniósł oczy a widząc kogoś, kto zdawał się być jego starszą córką, odparł:
— Co, moja droga?
— Czy uspokoiłeś się? Tym mówiła mi, że widok tego biednego dziecka bardzo cię zabolał.
P. Stone pomacał się ręką.
— Nie czuję żadnego bólu, — rzekł.
— W takim razie zostaniesz na obiedzie, dobrze?
Czoło p. Stone’a zmarszczyło się, jakgdyby usiłował przypomnieć sobie ostatnie zajścia.
— Nie piłem herbaty, — rzekł. — Poczem, rzucając nagłe zaniepokojone spojrzenie na córkę, dodał: — Ta mała dziewczyna nie przyszła do mnie. Brak mi jej. Gdzie ona jest?
Serce Cecylji ścisnęło się boleśnie.
— To już dwa dni, — mówił dalej; — i wyprowadziła się ze swego pokoju w tym domu... na tej ulicy.
Cecylja, nie wiedząc co począć, spytała:
— Brak ci jej, naprawdę ojcze?
— Tak, — odparł p. Stone. — Ona jest jak... — Oczy jego rozglądały się po pokoju, jakby szukając czegoś coby mu dopomogło do wypowiedzenia myśli. Utkwiły wreszcie w przeciwległej ścianie. Cecylja, śledząc te oczy, spostrzegła małą, samotną smugę słoneczną, która tam migotała i drgała. Wymknęła się z poza drzew i domów, wpełzła w jakąś szparę i zakradła się na ścianę. — Ona jest tak to, — rzekł p. Stone wskazując palcem. — A teraz zgasło!
Starzec opuścił palec; z piersi jego uleciało głębokie westchnienie.
„Jakie to straszne!“ pomyślała Cecylja. „Nie spodziewałam się nigdy, że ojciec tak głęboko to odczuje; a jednak nic tu poradzić nie mogę!“
Głośno zaś spytała: