Strona:John Galsworthy - Powszechne braterstwo.djvu/170

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Fruwa; jest wszędzie; jest bliski słońca... Mały braciszek!
Poczem odwrócił się i wyszedł.
Schodził na palcach po schodach, które trzeszczały głośniej jeszcze pod jego ostrożnymi krokami; Tym szła za nim, a łzy spływały po jej policzkach.
Marcin pozostał z matką i jej niemowlęciem w ciasnym, cichym pokoi u, gdzie, niby obce przelatujące duchy, snuły się lekkie fale woni hjacentów.

ROZDZIAŁ XXVII.
Osobiste życie Stefana.

P. Stone i Tym, wychodząc, minęli znów wysokiego, bladego wyrostka. Cisnął zrobionego ręcznie papierosa, uważając, że jest za słaby, i nie można się nim zaciągać, i palił papierosa innego, odpowiedniejszego do siły swoich płuc. Na przechodzących skierował to samo zagasłe, drwiące spojrzenie.
Nie wiedząc widocznie dokąd idzie, p. Stone szedł z oczyma w przestrzeń utkwionemi. Głowa jego drgała od czasu do czasu, jak uschły kwiat drga pod, powiewem wiatru. Przestraszona tym ruchem głowy, Tym wzięła go pod rękę. Dotknięcie młodego, miękkiego ramienia, które się do niego tuliło, przywróciło starcowi mowę.
— W owych domach... — zaczął, — na owych ulicach!... Ja już nie ujrzę kwitnącego aloesu... nie ujrzę żyjącego pokoju! „Jak psy, każdy skulony przy swojej kości, tak żyli wówczas ludzie“!
I znów zapadł w milczenie.
Tym, patrząc nań z boku bacznym wzrokiem, przytuliła się silniej do niego, jakgdyby chcąc go rozgrzać i przywołać z powrotem do życia rzeczywistego.
„Ach“! mówiły jej wzburzone myśli. „Żeby dziadek już powiedział coś zrozumiałego. Żeby już nie patrzył przed siebie takim strasznym, usłupiałym wzrokiem“!
Jakby w odpowiedzi na myśli wnuczki, p. Stone oderwał się: