Strona:John Galsworthy - Powszechne braterstwo.djvu/155

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Idzie policja. Ja was bronić nie będę; zasługujecie na wszystko, co się wam dostanie, a nawet na więcej jeszcze.
Gdy później Creed, w starym surducie, podarowanym mu przez jednego z jego klijentów, szedł obok pani Hughs do urzędu policyjnego, — był niezwykle, milczący, a oblicze jego miało wyraz surowej powagi, jak przystoi mężczyźnie, wmieszanemu w takie gminne zdarzenie. Szwaczka, wychudła, wynędzniała, ze skaleczoną ręką na temblaku, z dzieckiem na drugiej ręce — bo zajście poranne bardzo zdenerwowało maleństwo — szła obok niego od czasu do czasu rzucając nań spojrzenie.
Creed przemówił tylko raz jeden i to do siebie:
— Nie wiem co powiedzą w ekspedycji, że tak późno przychodzę... żeby też tak zmarnować cały dzień! Ach, Boże, takie już moje szczęście! Co mu też do głowy wpadło, żeby się tak zachowywać?
Na te słowa, które bynajmniej nie miały być zachętą, otworzyły się upusty wymowy pani Hughs. Powiedziała tylko mężowi, że dziewczyna się wyniosła; zostawiła komorne za tydzień i parę słów, że już nie wróci; przecież to nie jej wina, że dziewczyna sobie poszła — taka kreatura co nic lepszego nie potrafi, tylko wciskać się między męża i żonę. Przecież ona tyle wie co on dokąd ta dziewczyna poszła!
Łzy gradem wybiegały z oczu i staczały się po wychudłych policzkach szwaczki. Twarz jej niewielkie miała teraz podobieństwo do oblicza, z jakiem stanęła przed mężem, gdy oznajmiała o ucieczce modelki. Nie było w tej twarzy ani cienia tryumfu, który wyrwał się jej z udręczonego serca; ani cienia szyderstwa, z jaką jej głos, bez jej wiedzy i woli, mścił się za zranione poczucie własności; ani cienia nieświadomej abnegacji, takiej bliskiej bohaterstwa, z jaką pochwyciła w objęcia dziecko, gdy Hughs, podrażniony do żywego jej szyderstwem i tryumfem, rzucił się do broni.
Z tego wszystkiego nie było już w jej twarzy żadnego śladu, natomiast malowała się bolesna trwoga przed badaniem, które ją czekało, — bolesna, cicha, drżąca rozpacz, że ten człowiek, do którego przed dwiema godzinami żywiła taką, pełną goryczy, urazę, przed którego morderczym niemal napadem zaledwie ocalała, znajduje się teraz w takiem ciężkiem położeniu.
Widok jej wzruszenia przeniknął przez okulary bardzo głęboko duszę starego kamerdynera.