Strona:John Galsworthy - Posiadacz.pdf/309

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wpobliżu, wpatrzony w jej okna, jak wpatrzony był — wiem o tem dobrze — dzisiaj po obiedzie w nią samą; może krąży dokoła mojego domu i wypatruje jej, tak samo jak ja wówczas?
Przekradłszy się przez podest schodowy na front domu, rozsunął storę i otworzył okno.
Drzewa na skwerze wyłaniały się w szarej poświacie, jakgdyby noc, jak wielka, nisko fruwająca ćma, musnęła je dotknięciem swoich skrzydeł. Latarnie paliły się jeszcze, ale ani jedna żywa dusza nie poruszyła się — nie widać było ani jednej żywej istoty.
Nagle jednak, zdala, wśród grobowej ciszy, usłyszał przenikliwy, wywołany znać spazmem bólu, krzyk, jakgdyby głos duszy strąconej z nieba i opłakującej swoje szczęście. Krzyk ten powtórzył się raz jeszcze — i znów po raz trzeci! Soames zamknął okno, wstrząśnięty dreszczem grozy.
Wnet wszelako domyślił się.
— Ach, to tylko pawie, tam, z drugiej strony wody!

ROZDZIAŁ XII.
JUNA SKŁADA WIZYTY

Stary Jolyon stał w wąskim hallu w Broadstairs, przesiąkniętym wonią śledzi i płótna napojonego tłuszczem, właściwą wszystkim szanującym się mieszkalnym domom na wybrzeżach morskich. Na krześle — na wytarłem skórzanem krześle z wyzierającym z dziury w lewym górnym kącie kłakiem rosharu — leżała teka. Wypełniał ją rozmaitemi dokumentami i notatkami, ostatnim numerem gazety „Times“ i butelką wody kolońskiej. Tego dnia miał zebranie „Towarzystwa Złotych Koncesji“ i „Nowego Towarzystwa Kopalń Węgla z ogr. por.“, na które wybierał się, nie opuszczał bowiem