Strona:John Galsworthy - Posiadacz.pdf/243

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

giego ptaka z otwartemi szeroko naksztalt dzioba ustami. Tarcze parasolek malały wciąż i kurczyły się, aż wreszcie całkiem znikły woddali.
Jolyon młodszy widział, że został poznany, nawet przez Winifrydę, niemogącą mieć więcej niż piętnaście lat w owym momencie, kiedy utracił nazawsze prawo do uznawania go za Forsyta.
On i przez cały czas niewiele się zmienili! Zapamiętał dobrze ich wygląd z przed tylu lat, cały ich sposób występowania publicznie. Konie, służba, powóz — wszystko to inne jest teraz niewątpliwie, zupełnie jednak tego samego rodzaju, co wówczas; ta sama wymuskana dokładność, ten sam ściśle obmyślony, wyzywający ruch każdy, tchnący niezachwianą pewnością siebie! Ta sama w każdym calu poza, ten sam ruch parasolek, niezmiennie ten sam duch, nieodłączny od każdej rzeczy.
W jasnych promieniach słońca, od którego chroniły siedzących wyniosłe tarcze parasolek, przemykały pojazdy jeden za drugim.
— Przejechał w tej chwili stryj James ze swoim fraucymerem — zakomunikował ojcu młody Jolyon.
Ojciec jego odwrócił się.
— Czy stryj widział nas? Tak?... Hm... Czego ten tu szukał w tych stronach?
W tej samej chwili nadjechała wolna dorożka i stary Jolyon zatrzymał ją.
— Zobaczymy się niezadługo, mój chłopcze! — zawołał. — Nie zwracaj uwagi na to, co ci mówiłem o Bosinney’u. — Nie wierzę w całą tę gadaninę!
Uściskawszy usiłujące go zatrzymać dzieci, wsiadł do dorożki i pojechał.
Jolyon-syn, wziąwszy małą Holly na ręce, stał przez chwilę nieporuszenie na rogu, śledząc wzrokiem odjeżdżającą dorożkę.