Strona:John Galsworthy - Posiadacz.pdf/236

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Siedział też godzinami sam jeden, zamyślony z nieczytaną gazetą w rękach i zagasłem cygarem w ustach. A tak przywykł do stałego przebywania w towarzystwie wnuczki od czasu, kiedy trzyletnim była jeszcze bąkiem i zawsze trzymała się jego kolan! I tak bardzo ją kochał!
Potęgi, nieliczące się z względami rodzinnemi, klasowemi i obyczajowemi, okazały się silniejsze od opiekuńczej jego czujności; wypadki, wymykające się z pod jego kontroli, oskrzydlały ponurym cieniem starczą jego głowę. W piersi jego, jako człowieka, zwykłego przeprowadzać stale i we wszystkiem swoją wolę, wrzał ogień buntu, sam nie wiedział przeciwko komu i przeciwko czemu.
Irytując się na powolność dorożkarskiej szkapy, dojechał wreszcie na miejsce, zdrowy wszelako jego instynkt podchwytywania dobrej strony każdego momentu i wykorzystywania go, kazał mu zapomnieć o irytacji z chwilą, kiedy zbliżył się na umówione miejsce spotkania.
Po kamiennych stopniach tarasu nad niedźwiedzią jamą schodził syn jego i dwoje wnucząt. Na widok starego Jolyona przyśpieszyły dzieci kroku i po przywitaniu się z nim poprowadziły go ku klatce z lwami. Każde z nich uczepiło się z jednej strony dziadkowej ręki, a mały urwis Jolly, przewrotny jak niegdyś jego ojciec, uzbroił się w parasol dziadkowy, niosąc go w taki sposób, aby zaczepiać rączką o nogi przechodniów.
Za nimi szedł Jolyon-syn.
Istna komedja patrzeć na ojca, idącego w towarzystwie jego malców, ale komedja, wywołująca śmiech przez łzy. O każdej porze dnia widzieć można starego człowieka, któremu towarzyszy dwoje małych dzieci; jednakże widok starego Jolyona z Jolly i Holly wydawał się Jolyonowi juniorowi szczególnie drażniącem ujawnianiem nazewnątrz uczuć, tkwiących na dnie serc.