Strona:John Galsworthy - Święty.pdf/99

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY.

W ludziach, którzy zwiedzają obce kraje i poznają różne zakątki świata, wyrabia się z czasem pewien zmysł malarski, pewna zdolność odczuwania kształtów i barw, choćby nawet z natury nie mieli artystycznego temperamentu. Ilekroć Jimmy Fort wspominał później pierwszy wieczór spędzony u Leili, widział przed sobą pewien obraz, a raczej szereg obrazów. Cały dzień spędził w rozgrzanem od słońca powietrzu, objeżdżając w aucie jedną farmę hodowlaną za drugą; a wino Leili miało w sobie subtelną ożywczą siłę. Pobudzony niem zmysł obserwatorski zaostrzył się jeszcze, tembardziej, że smukłe dziecko, które tam spotkał, nie piło nic, ojciec jej ledwo zwilżył wargi, tak że Leili i jemu przypadła cała reszta w udziale. Scena, która utkwiła mu w pamięci, miała w sobie wiele uroku, wiele ciepła i blasku, choć padał na wszystko tajemniczy surowy cień, może odbicie czarnych ścian.
Mieszkanie to należało do malarza, który poszedł na wojnę. Było maleńkie, jak klateczka i leżało na trzeciem piętrze. Przez dwa okna małej prostokątnej jadalni widać było kilka drzew i jakiś kościół. Ale Leila, która nie lubiła jeść kolacji przy dziennem świetle, zaciągnęła nieco błękitne firanki. Obraz, który Fort zapamiętał, przedstawiał się następująco: mały czworokątny stół