Strona:John Galsworthy - Święty.pdf/54

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

między nimi biegła lśniąca szyna. Około szóstej stanęli przed Opactwem.
— Wsiądźmy do łódki — rzekła Noel. — Możemy tu wrócić, kiedy wzejdzie księżyc. Znam drogę, nawet gdyby brama była zamknięta.
Wynajęli łódkę, przepłynęli na drugi brzeg pod drzewo i usiedli blisko przy sobie na tylnej ławeczce łodzi. Piętrzący się za nimi las odbijał się w wodzie i barwił ją ciemną zielenią. Mówili mało. Od czasu do czasu padało jakieś miłosne słowo, od czasu do czasu pokazywali sobie rybę, ptaka, czy ważkę. Głównym tematem rozmowy zakochanych bywają plany na przyszłość — na cóż się to mogło zdać w ich położeniu? Pragnienie sparaliżowało ich myśli. Tulili się tylko coraz bardziej do siebie, ręce ich splatały się, wargi co chwila spotykały w pocałunku. Na twarzy Noel zastygł wyraz dziwnego bezwładu — jakby wyczekiwała czegoś — jakby się spodziewała, że coś się stanie! Zjedli czekoladę. Słońce zaszło, rosa zaczęła padać; rzeka zmieniła barwę, stała się bielsza, niebo zbladło, przybrało kolor ametystu; cienie wydłużały się i rozpływały powoli w mroku. Było już po dziewiątej; wodny szczur wylazł z nory, biała sowa przeleciała nad rzeką w kierunku Opactwa. Księżyc ukazał się już na niebie, ale nie świecił jeszcze. Nie widzieli w tem wszystkiem piękna — byli zbyt młodzi, zbyt namiętni, zbyt nieszczęśliwi.
Noel rzekła:
— Skoro księżyc stanie nad temi drzewami, pójdziemy. Będzie prawie ciemno.
Czekali, patrząc na księżyc; pełzał z nieskończoną powolnością wyżej i wyżej, nabierając z każdą minutą więcej blasku.
— Teraz — rzekła Noel. Morland chwycił za wiosła. Przeprawili się na drugi brzeg. Wyszli z łodzi, Noel pro-