Strona:John Galsworthy - Święty.pdf/346

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Biedactwo! Jesteś, jak moja Nolli; delikatna, rozmarzona, nieświadoma celu i nieopatrzna.
Podszedł do firanek, wystawił rękę za okno i oswobodził ćmę.
— Tatusiu! — rzekła nagle Gracja. — Każde z nas musi sobie samo znaleźć drogę, choćby trzeba było opalić przy tem skrzydła. Czytałam niedawno „Pragmatyzm“ James‘a. Jerzy twierdzi, że jednego ważnego rozdziału brak — rozdziału o etyce, któryby wykazał, że nasze postępowanie jest dopiero wtedy złe, jeżeli skutki okażą się złe. Zdaje się, że na takie twierdzenie nie starczyło mu odwagi.
Na twarzy Piersona ukazał się uśmiech, pojawiający się zawsze, kiedy rozprawiał się z Jerzym, — uśmiech, który mówił: — Ach, Jerzy, to bardzo mądrze brzmi; ale ja wiem, że tak nie jest.
— Drogie dziecko — rzekł. — To najniebezpieczniejsza doktryna na świecie. Dziwię się Jerzemu.
— Nie mam wrażenia, żeby Jerzy był na złej drodze, tatusiu.
— Jerzy jest bardzo doświadczonym człowiekiem o zdecydowanym sądzie i silnym charakterze; ale pomyśl tylko, jak fatalny byłby taki pogląd dla Nolli, mojej biednej Nolli, w której najlżejszy podmuch roznieca gwałtowny ogień.
— A mimo to, — rzekła Gracja z uporem, — według mnie nikt nie może być prawdziwie dobrym i wartościowym człowiekiem, o ile nie wyrabia sobie własnego sądu i nie umie ryzykować na własną rękę.
Pierson podszedł blisko do córki; twarz jego drżała.
— Nie spierajmy się w ten ostatni wieczór; muszę pójść jeszcze na chwilkę do Nolli a potem do łóżka. Nie zobaczę się już jutro z wami; nie wstawajcie; łatwiej mi się tak rozstać. Mój pociąg odjeżdża o ósmej. Niech cię Bóg mą w opiece, Graci; pozdrów Jerzego. Wiem