Strona:John Galsworthy - Święty.pdf/233

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

swą obronę, niczego, coby mogło stanąć między nią, a tem przygniatającem, bolesnem upokorzeniem. Była wtedy chyba szalona! Musiała być szalona! Belg Barra miał rację: — Wszyscy są trochę zwarjowani — w tej „cieplarni“ jaką jest wojna! Zagrzebała twarz głęboko w poduszki, tak, że ledwo mogła oddychać; głowa, policzki i uszy paliły ją, jak ogień. Gdyby Lauder okazał przynajmniej wstręt, lub cośkolwiek, coby pobudziło jej gniew, czy poczucie sprawiedliwości, czy przeświadczenie, że Los obszedł się z nią zbyt surowo! Ale on stał tylko przed nią, jak uosobienie przerażenia, jak istota, której głęboko zakorzenione iluzje leżą w gruzach. To było okropne! Uczuła nagle, że nie może uleżeć spokojnie, że musi chodzić, gonić, uciec od dręczącego ją poczucia zdrady i sprzeniewierzenia się. Zerwała się z łóżka. Na dole panował zupełny spokój. Zeszła cicho po schodach i wybiegła z domu, podążając w nieokreślonym kierunku i obierając machinalnie drogę, którą dzień w dzień przez tak długi czas szła do szpitala. Kwiecień dobiegał końca. Drzewa i krzaki obsypane świeżem listowiem i pączkami rozsyłały wokół słodką woń; psy goniły się wesoło; ludzkie oblicza miały w słońcu wyraz prawie szczęśliwy.
— Gdybym mogła uciec przed sobą samą, byłoby mi wszystko obojętne, — pomyślała.
Łatwo jest uciec od ludzi, od Londynu, nawet może z Anglji, ale od siebie uciec niepodobna! Przeszła kolo swego szpitala, spojrzała z roztargnieniem na pokryte stiukami mury budynku, na odcinającą się od ich tła chorągiew z czerwonym krzyżem i na żołnierza w niebieskiem ubraniu z czerwoną opaską, który właśnie wychodził z bramy. Spędziła w tym gmachu wiele nieszczęsnych godzin, ale żadnej tak ciężkiej, jak obecna. Minęła kościół, stojący naprzeciw domu, w którym mieszkała Leila, i zderzyła się nagle z wysokim mężczyzną,