Strona:John Galsworthy - Święty.pdf/217

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

pozwoliła się pani malować. Ah c‘est drole! I w dodatku pani taka śliczna. Cóż, monsieur Barra, czy mademoiselle nie jest śliczna?
W odpowiedzi żołnierz zachichotał ochryple i zagłębił się znowu w badaniu podłogi.
— Henriette — rzekł Lavendie, — asseyez vous à coté de Chica — nie wolno ci stać. Niech pani siada, mademoiselle, proszę bardzo.
— Tak mi przykro, że się pani niedobrze czuje — rzekła Noel i usiadła znowu.
Malarz stał oparty o ścianę, a żona spoglądała na jego wysoką szczupłą postać oczyma, w których tlił się gniew i jakby ukryta chytrość.
— Wielki malarz, ten mój mąż, prawda? — rzekła do Noel. — Nie do pojęcia, co ten człowiek potrafi. A jak on maluje — całemi dniami; a nocami maluje w myślach. Więc pani nie chciała się dać mimo to przez niego malować?
Lavendie rzekł zniecierpliwiony:
Voyons, Henriette, causez d‘a utre chose.
Pani Lavendie szarpała nerwowo fałdę czerwonego szlafroka i rzuciła mu spojrzenie złajanego psa.
— Żyję tu, jak więzień, mademoiselle, nie wychodzę nigdy z domu. Dzień za dniem upływa — mój mąż ciągle maluje. Któżby miał ochotę chodzić sam na spacer pod tem waszem szarem niebem wśród wszystkich ziejących nienawiścią twarzy? Wolę siedzieć w pokoju. Mój mąż wychodzi, aby malować; każda istota go zaciekawia, prócz tej jednej, którą widzi codziennie. Ale ja jestem uwięziona. Monsieur Barra jest naszym pierwszym gościem od długiego czasu.
Żołnierz podniósł twarz z zaciśniętych pięści.
— Prisonnier, madame. Coby pani dopiero powiedziała, gdyby pani była w polu? — Zaśmiał się