Strona:John Galsworthy - Święty.pdf/14

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Noel odprowadziła go oczyma. Po chwili Ewa przerwała milczenie:
— Jeżeli chcesz się kąpać przed herbatą, Nolli, to pośpiesz się.
— Ali right. Czy było ładnie w Opactwie, tatusiu?
— Cudownie. Było to, jak wielka, potężna muzyka.
— Tatuś tłumaczy zawsze wszystko na muzykę. Powinieneś widzieć Opactwo w świetle księżyca; wtedy dopiero wygląda bosko. Ali right, Ewo. Już idę. — Nie wstała jednak, a kiedy Ewa wyszła z pokoju, wzięła ojca pieszczotliwie pod ramię i szepnęła:
— Jak ci się podoba Cyryl, tatusiu?
— Drogie dziecko, cóż ja mogę powiedzieć? Ładny z niego zdaje się chłopak.
— Ali right, tatusiu. Nie wysilaj się! Ślicznie tu, prawda? — Wstała, przeciągnęła się lekko i odeszła. Z główką, otoczoną krótkiemi lokami, robiła wrażenie bardzo wysokiego dziecka.
Pierson, patrząc jak znika za firanką, pomyślał: — Co to za urocze stworzenie! — Wstał także, ale zamiast iść za nią, podszedł do fortepianu i zaczął grać preludjum i Fugę Mendelsona E-moll. Miał doskonałe uderzenie, a gra jego przepojona była jakąś rozmarzoną namiętnością. W muzyce znajdował ujście dla rozterek, żalów i tęsknot; drogę wyjścia, która go nigdy nie zawodziła.
W Cambridge miał zamiar studjować muzykę, jako swój przyszły zawód, ale tradycja rodzinna przeznaczyła go do przyjęcia święceń kapłańskich; porwał go też panujący wtedy w kościele anglikańskim nowy prąd, dążący do odrodzenia emocjonalnej wiary. Rozporządzał zawsze własnemi dochodami. Kilka pierwszych lat wykonywania zawodu przepędził najszczęśliwiej w parafji, położonej w EastEnd. Wprawiało go w zachwyt przeświadczenie, że ma nietylko sposobność, ale także