Strona:John Galsworthy - Święty.pdf/137

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

gdy w swoim małym pokoju siedziała na łóżku, zapatrzona w fotografję Cyryla, opuścił ją podniosły nastrój. Wtedy straciła zupełnie panowanie nad sobą. Zamknęła się na klucz i leżała na łóżku, plącząc, straszliwie samotna, póki nie zasnęła ze zmęczenia, trzymając ciągle jeszcze mokrą od łez fotografję w drgających palcach. Zbudziła się nagle. Ciemno już było; ktoś pukał do drzwi.
— Proszę panienki!
Milczała z dziecinnej przekory. Czemu nie zostawiali jej w spokoju? Gdyby wiedzieli, daliby jej spokój. Potem usłyszała inne pukanie i głos ojca:
— Nolli! Nolli!
Zwlokła się z łóżka i otworzyła. Miał tak przerażony wyraz twarzy, że serce Noel zabiło boleśnie.
— Wszystko w porządku tatusiu; spałam.
— Tak mi przykro, kochanie, żem cię zbudził, ale kolacja na stole.
— Nie będę jadła kolacji; pójdę do łóżka.
Zmarszczka pomiędzy jego brwiami pogłębiła się:
— Nie powinnaś się zamykać na klucz, Nolli. Bardzo się przestraszyłem. Poszedłem po ciebie do szpitala i dowiedziałem się, żeś zemdlała. Chcę, żebyś się poradziła lekarza.
Noel zaprzeczyła energicznym ruchem głowy:
— Nie trzeba, nic mi nic jest.
— Nic? Tak zemdleć? Idź do lekarza, dziecko drogie. Zrób to dla mnie! — Ujął jej twarz w obie ręce. Noel uchyliła się.
— Nie, tatusiu. Nie chcę iść do lekarza. To rozrzutność w czasie wojny! Nie chcę. Nie warto mnie namawiać. Zejdę nadół, jeśli chcesz; jutro będę znów całkiem zdrowa.
Tem Pierson musiał się zadowolić; często jednak spotykała tego wieczoru zatroskane spojrzenie jego