Strona:John Galsworthy - Święty.pdf/12

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Przemknęło mu przez myśl wspomnienie: ujrzał siebie i Leilę tańczących podczas dawno minionych majowych uroczystości sportowych w Cambridge. Leila obchodziła wtedy siedemnaste urodziny, tak, że musiała być o rok młodsza od Nolli. A to był zapewne ów młody człowiek, o którym mu córka pisała w listach z ostatnich trzech tygodni. Czy oni wogóle nie zamierzali przerwać tańca?
Podszedł bliżej, tak, że musieli go zobaczyć i rzekł:
— Czy nie jesteś bardzo zgrzana, Nolli?
Rzuciła mu całusa. Młody człowiek drgnął i zmieszał się, a Ewa zawołała:
— To zakład, wuju; kto wytrzyma dłużej, oni — czy ja.
Pierson rzekł łagodnie:
— Zakład? Ależ dzieci!
Noel szepnęła przez ramię:
— Nie szkodzi, tatusiu! — A młody człowiek wysapał: — Założyła się o jedno ze swoich szczeniąt, ja postawiłem moje szczeniątko przeciw jej pieskowi!
Pierson usiadł odurzony nieco sennem brzdąkaniem na fortepianie, powolnem kołowaniem tańczących i zmrużonemi, zamglonemi oczyma swej młodej córki, która patrzyła na niego przez ramię, ilekroć go mijała w tańcu. Siedział z uśmiechem na ustach. Nolli dorastała! Teraz, od czasu kiedy Gracja wyszła zamąż, czuł ciążącą na nim odpowiedzialność. Ach, gdyby jego droga żona żyła! Uśmiech zamarł mu na ustach, na twarz wystąpił nagle wyraz wielkiego zmęczenia. Walki moralne i fizyczne, jakie musiał staczać ustawicznie w ciągu ostatnich piętnastu lat, przygniatały go czasem do ziemi. Każdy inny mężczyzna na jego miejscu byłby się powtórnie ożenił, ale jemu wydawało się to zawsze świętokradztwem. Kościół zezwalał wprawdzie na powtórne małżeństwo, jednak wedle przekonań Piersona prawdziwy związek trwał na wieki.