Strona:Joanna Grey.djvu/118

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
JOANNA.

Teofilutka moja tak wesoła
I szczebiotliwa — dzisiaj ciągle płacze...

(otwiera okno)

Patrz! jakie niebo niebieskie i czyste!
I tam iść bałabym się — Jezu Chryste!...
Prędzej — o prędzej — zabierz moją duszę!...

(do Teofili)

Ty nie wiesz jak to łatwo jest umierać,
Gdy się nikomu nie zrobi nic złego —
Zostaw mnie — sama pomodlić się muszę...

(uklęka na klęczniku u stóp krzyża i zapada w zachwyt modlitwy — wchodzi powoli Aylmer — cała jego postać wyraża złamanie moralne).

Nie — ja nie mogę żegnać ją — nie mogę!...
Rwie mi się serce! węże Laokoona!...
Szaty jej tylko w modlitwie się dotknę...

(całuje rąbek jej szaty).


JOANNA,
(spostrzega go i obejmując głowę jego całuje).

Zaczekaj chwilę — zaraz będę z tobą...

AYLMER.

O twórco światła!... ciemnością okryty!
Jakże tajemne tajemnice twoje...

(odchodzi do okna i twarz chustką zasłania).


JOANNA
(po chwili wstaje — Marya Tudor i Renard stają w głębi).

Teraz skończyłam — i jestem swobodna!
Nauka twoja o mistrzu — mi dała
Spokój rozumny... Sokrates jak konał?
Czegoż ty płaczesz filozofie stary?
Gdzie filozofia twa? miękczysz mnie tylko!
Jak gdyby mi się miało stać co złego!...
Owszem — czy dłoń ma drzy — czy głos mój drzący?
Spokojnam — jakbym w drogę odejść miała —
Modlitwa moja — tę siłę mi dała!

(siada i pisze).


MARYA TUDOR (zbliżając się).

Jakto! ci ludzie się modlą? ci bezbożnicy umieją się wznosić — aż tam?...