Strona:Jerzy Strzemię-Janowski - Karmazyny i żuliki.djvu/79

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

duszny, rozumny. Brałem na nim udział w dość ciężkich biegach myśliwskich, między innemi, w Biedrusku — rozkosz była na nim jechać!!! Płynął równo jak gondola. Czuło się, że ten koń nic nie zbroi, że weźmie każdą przeszkodę na szerokość i na wysokość, wspaniałym, długim spokojnym, elastycznym skokiem. Wszystko było dla niego fraszką i przyjemną, wspólną z jeźdźcem zabawą.
Kiedy raz zachciało mi się w Biedrusku zagrać w Polo i pożyczyłem do tego świetnej klaczki angloarabki, od jadącej na niej pani M. J. Wielopolskiej — ta ostatnia musiała dosiąść Phantasta, nie mając innego konia pod ręką i — mimo że ogiery zazwyczaj kręcą się i niepokoją w liczniejszej gromadzie koni, mimo że pani M. J. Wielopolska była bardzo średnią amazonką — Phantast szedł bez chimer, jak dziecko.
I takim był zawsze, łagodnym i dobrodusznym. W nocy na oklep wjeżdżałem na nim po schodach do salonu, nie irytował się tem, on, stary steepler, przeznaczony zgoła do innych wyczynów. Kiedy zjechali do nas państwo Stefanowie Colonna Walewscy z Inczewa i, po kolacji mieli samochodem, silnym Fiatem, odjeżdżać do Poznania — postanowiłem ich odprowadzić na Phantaście. Phantast, mimo ciemnej nocy, szedł zrazu hiszpańskim chodem, skanaszowany, z pyskiem wprost w aucie, prawie że na ramieniu ślicznej panny Maliny Walewskiej (nic się bestji nie dziwię!).
Auto dotarłszy do szosy, dało gazu, a ja idjota,