Strona:Jerzy Strzemię-Janowski - Karmazyny i żuliki.djvu/72

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pułku w Kołomyi i w tym małowonnym grodzie, z dostojną, młodą małżonką arcyks. Zytą mieszkał czekając awansu z majora na cesarza i z mieszkańca Kołomyi, na lokatora Hofburgu wiedeńskiego. bawili się tymczasem jak mogli, młodzi państwo — dość skromnie raczej.
Arcyksiężna Zyta hodowała naprzykład parę tresowanych prosiąt. Prosięta te były oczkiem w koronowanej głowie przyszłej monarchini austro-węgierskiej — wylęgiwały się na c. k. kanapach i edredonach, aż razu pewnego zachorowały oba.
Podobnoś zjadły na jedno posiedzenie 10 bananów, 2 ananasy, krem mandarynkowy i jeden półmisek majonezu z raków. Rozpacz!
Służba gania — ochmistrzyni ręce łamie czy jest jaki weterynarz, dość „antändig“ w Kołomyi?!? Zasadniczo jest, ale akurat bestja nieobecna, bo cieli się krowa na folwarku pana starosty. Telefonują więc, potraciwszy głowy, do lekarza powiatowego na alarm, żeby zaraz, ale sofort, ale dringend, do willi Ich Cesarskich Mości przybył, z narzędziami.
— Jakie narzędzia potrzebne?
— Wszystkie jakie są.
Wyrwany ze słodkiego snu, ale zarazem mile połechtany eskulap, wdziewa frak, lakiery, cylinder, bo etykieta nie pozwala chyba zbliżyć się do tak dostojnych pacjentów w innym stroju i — przeskakując bajory zdradzieckie i kanały, gna do willi arcyksiążęcej, z torbą wypchaną kilkudziesięcio-