Strona:Jerzy Strzemię-Janowski - Karmazyny i żuliki.djvu/221

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

gdyż Bawarka była szpetna, niemniej dbała o Tadzia jak oczko w głowie, a na nas, dokuczliwie odnoszących się do niego, patrzała z ukosa. Pewnego wieczoru, nie mogąc Tadzia, leżącego już w łóżku, wyciągnąć na bibkę, przewróciliśmy z nim razem łóżko do góry nogami i, mimo zdławionych, błagalnych jego okrzyków, spod materaca się wydobywających, przytłoczyliśmy jeszcze owe łóżko szafą, biurkiem, komodą, czem się dało, an szczycie zaś tego improwizowanego Giewonta ustawiwszy dla ozdoby piękny filodendron z konsolką marmurową. Ukończywszy mścicielski wyczyn, wyszliśmy na miasto.
Tymczasem jęki Tadzia doszły do czułych uszu jego gospodyni. Wpadła do pokoju i serce jej zamarło, najpierw ze zgrozy, a następnie zatętniło gniewem. Zwołała pół kamienicy, aby ratować ofiarę bandytów, a kiedy dowiedziała się, kto zacz są ci bandyci, postanowiła ich ukarać, wedle sił i możności. A możności miała duże. Frau Adelaide była współwłaścicielką dość renomowanej restauracyjki na dole, w tejże kamienicy, a pozatem bliskie ją łączyły pokrewieństwa cielesne i duchowe z miejscowym cechem rzeźnickim. To też kiedyśmy po jakimś czasie wrócili do punktu wyjścia i chcieli wstąpić do restauracyjki Tadziowej Bawarki, zastąpił nam nagle drogę Herr Emil Wirst, wielkolud rzeźnik, u którego się kupowało mięso dla Kajtusia. Odsunęliśmy Niemca nabok i weszli na kurytarz. Tu sytuacja okazała się gorsza.