Strona:Jerzy Strzemię-Janowski - Karmazyny i żuliki.djvu/144

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ochoczo — zaczepiała po drodze ludzi — grzebała wdzięcznie nóżką, prosząc każdego o smakołyk, ale prawdziwy cyrk urządziła dopiero na rynku w Sanoku. Wpadła bez żenady między stragany z kalarepą, marchwią i jabłkami i prosiła zestrachane baby o dary. Nie ze skąpstwa — ale ze strachu, baby zaniemówiły i nie odpowiadały jej życzeniom — nie chcecie?!? — powiedziała sobie, no to dam sobie radę sama. Mało razy dewastowałam ogród warzywny w Łobozwie?!?
Jakoż i podjadła sobie jabłek i słodkiej kalarepki i marchwi dowoli. Popłoch zrobił się na rynku, bo latała od straganu do straganu, wywracając kosze i wybierając conajsmakowitsze okazy, a kiedy bladym z emocji babom chciałem za spustoszenie zapłacić, roześmiały się:
— A gdzieżbyśmy ta za takiego kunia cudaka brały?!? Tożto tyjater nie kuń…
I jeszcze ta i owa dołożyła Lalce, która łobuzerskiemi oczami zdawała się mówić do mnie:
— A widzisz, że mój system najlepszy, że ludzie są dobrzy i jabłka także…
Taka to trjumfatorka, zdobywczyni serc i straganów sanockich, przyszła na słynny tor wyścigowy. Co będzie? W pierwszym dniu był bieg dżentelmeński płaski, dla koni pełnej, półkrwi i niewiadomego pochodzenia. Musiałem startować z wagą 76 klg. na Lalce, która nosiła dotąd tylko 58 klg. Prowadzę ją z rozpaczą w sercu z Rymanowa-Zdrój do Rymanowa-Tor (3 klm.). Lalka