Przejdź do zawartości

Strona:Jerzy Strzemię-Janowski - Karmazyny i żuliki.djvu/111

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kus na koźle. Pamięta Austrja przepyszne zaprzęgi hr. Zichy, hr. Wimpfena, tandemy hr. Giulay — furorę robiące amerykany hr. Karola Schoenborna — i Warszawa też pamięta szyki w Alejach Ujazdowskich.
Dziś pyka „benzyna“. Niezapomniany „fiakier“ wiedeński zaginął, a znakomitą dorożkę warszawską, zastąpiła trzeszcząca „sałata“. Zaś reszta magnatów piechotką drepcze, względnie czuje się bosko w tramwaju… Hano! zaszanowali nogi za młodu, to mogą teraz piechotą drałować. W Austrji i krajach przez nią okupowanych, moda szła z Hofburgu, gdzie cesarz, arcyksiążęta i książęta krwi, nie jeździli jak dzisiejsi powojenni dygnitarze, demokratycznymi samochodami. Nie było zresztą samochodów, a były srebrne kladruby i lipizanery, krzeszące ognia podkowami, przy kolasie ozdobionej herbami i emblematami. Cesarzowa Elżbieta była sama znakomitą jeźdźczynią, biorącą często udział w węgierskich parforsach. Ciągle się słyszało i czytało, ż oto ten panek zajechał na wyścigi szóstką — a jakiś ks. Lubomirski zaprezentował na corsa kwiatowem w Nizzy dziesięć koni w lic.
Słowem sadzono się na zaprzęgi i nie byle czem można było w tej materji bliźnim, a zwłaszcza koneserom zaimponować, więc też nie byle jakie były zaprzęgi Scazighiny, skoro tyle o nich mówiono i skoro do dziś wiele się jeszcze w Małopolsce o nich mówi. Kiedy zaczęły te paradjery na torze