Strona:Jerzy Lord Byron - Poemata.djvu/75

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
LXVIII.

Nie! bratnią ręką wiódł ich Sulijota
Wskroś skał i bagien; z piersi zdrój mu trysnął
Szczerszy, niż ma go układna hołota:
Rozgrzał przy ogniu, wodę z szat wycisnął
Napełnił kubki, czystą lampką błysnął,
Podał jedzenie, czem chata bogata —
Rzadką szczodrotą na każdym zawisnął:
Rzeźwić znużonych, koić żale brata,
To wstyd dla złych, a przykład dla szczęśliwców świata.

LXIX.

A kiedy przyszło, że Czajld z własnéj chęci
Na długo żegnał te ich górskie kraje,
A w krąg szalały coraz to zawzięciéj
Ogniem i mieczem rozbójnicze zgraje,
Wówczas, chcąc przebyć Akarnanję, daje
Głowę swą w ręce téj wiernéj drużynie,
Mającéj twarde wojny obyczaje,
I z nią wnet dotrze, gdzie Acheloj płynie,
I daléj, aż w etolskiéj wypocznie krainie.

LXX.

Gdzie się w samotną Utraikej przelewa
Tłum fal znużonych i do snu układa,
Zielonych gajów jak ciemnieją drzewa!
Skroń ich na głębi cichą pierś opada,
Gdy cichy wietrzyk północą zagada
I toń całuje, nie marszcząc jéj lica;
Noc tutaj była Haroldowi rada,
Tu go nie jeden jéj widok zachwyca,
Tu biła mu nie jedna rozkoszy krynica.

LXXI.

Ognie na równych zapłonęły brzegach,
Naokół krążą czasze, pełne wina;[1]
Gdy kto znienacka stanie w tych szeregach,
To z osłupienia naraz drżeć zaczyna:
Nie przejdzie cicha północna godzina,
A narodowy harc już na jéj tropie:
Każdy Palikar szablę precz odpina[2]
I dłonią w dłonie klaszcząc, chłop przy chłopie,
Zawodząc dziko, ziemię w dzikim tańcu kopie.[3]

  1. Albańczycy od wina się nie wstrzymują.
  2. Palikar po grecku παλικαρι (właściwie παλληκαριον po nowogrecku. P. tł.) jest to pomiędzy Grekami i Albańczykami, używającemi narzecza romaickiego, ogólna nazwa żołnierzy; właściwe znaczenie wyrazu tego jest chłopak (od nowogreckiego Παλληξ Przyp, tł.) B.
  3. Wzmiankowany już Hobhouse, towarzysz podróży Byrona, scenę tę opisuje w sposób następujący. „Wieczorem pozamykano bramy i zajęto się przygotowaniem wieczerzy dla naszych Albańczyków. Zabito kozę i upieczono ją w całości; cztery ogniska zapalone były na dziedzińcu, a około nich zasiedli żołnierze kupkami. Po jedzeniu i napitku, przeważna część zgromadzonych otoczyła największe ognisko i skoro my, wraz z ich starszyzną zasiedliśmy na ziemi, zaczęła tańczyć na około ognia w takt pieśni, śpiewanéj przez siebie głosem dobitnym. Wszystkie te pieśni odnoszą się do ich wypraw zbójeckich. Jedna z nich trwająca przeszło godzinę, tak się zaczynała: „Gdyśmy z Pargi wracali, było nas sześćdziesięciu“; potem każdy wiersz kończył się refrenem:
    „Zbójcy z Pargi!
    Zbójcy z Pargi!“
    Κλεφτεις ποτε Παργα!
    Κλεφτεις ποτε Παργα!
    „Śpiewając te zwrotki, kręcili się naokoło ognia, rzucali się na kolana, jednym rzutem stawali znowu na nogach i znowu kręcili się, póki chór nie powtórzył tego refrenu na nowo. Szum fal, odbijających się o brzeg żwirowy, u którego siedzieliśmy, wypełniał przestanki śpiewu łagodniejszą i nie tak jednostajną muzyką. Noc była bardzo ciemna, ale blask ogni odsłaniał nam lasy, skały i jeziora, które łącząc się razem z dzikim widokiem tańczących, przedstawiały nam scenę, godną opisu takiéj ręki, jak autora Tajemnic Udolfa“. Gdyśmy się już obyli z charakterem Albańczyków, nie zmniejszyła nam wcale rozkoszy świadomość, że każdy z naszych towarzyszy był niegdyś rozbójnikiem, a niejeden z nich przed niedawnym jeszcze czasem. Była go-dzina jedenasta, gdyśmy wrócili do mieszkania, Albańczycy zaś, otuleni w swe białe kapoty, położyli się w tym samym czasie naokoło ognisk, ażeby się przespać.“