Strona:Jerzy Lord Byron - Poemata.djvu/556

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Czyż im da niebo, czego ludzie bronią:
Miejsce przytułku? Och! daremnie gonią!
Fala, co teraz pod ich wiosłem gnie się.
Kędy ich niosła, i wrogów poniesie.
Wróg, kiedy pierwszy połów go zawodzi,
Skierował pogoń ku Chrystjana łodzi,
Gniew go rozjątrzył i szybkość mu nadał,
Jak skrzydłom sępa, gdy zdobycz postradał.
Już ich dościga — ich nadzieja cała:
Przystań ukryta, albo stroma skała...
Czas już wyboru czynić nie dozwala,
A więc płynęli, gdzie ich niosła fala,
Ku stroméj skale, nim wróg zdoła natrzéć,
Z jéj szczytu jeszcze raz na świat popatrzéć,
Potém się poddać, lub broniąc się, zginąć.
Lecz wprzódy dzikim kazali odpłynąć,
Choćby ci za nich chcieli życie łożyć,
Lecz Chrystjan nie chce darmo ofiar mnożyć;
Cóż wreszcie łuki pomogą i włócznie,
Wśród takiéj walki, jak się tu rozpocznie?

XI.

Stali na skały urwisku wysokiem,
Co jeszcze nie zna śladu stóp człowieka,
Z nabitą bronią i z posępném okiem,
Każdy spotkania ostatniego czeka.
Tu żadnéj niéma nadziei zwycięstwa,
Ni żądza sławy dodaje im męstwa,
Na widok kajdan nie pociesza chwała,
Nie doda hartu w przedskonania chwili.
A ci trzéj stali, jak tych trzystu stało,
Co Termopile świętą krwią zbroczyli.
Lecz jakże inna była tamtych sprawa!
Sprawa jest wszystkiém! Ona zgon waleczny
Przekaże cześci lub sromocie wiecznéj!
Tych nie nagrodzi tysiącletnia sława,
Ni ocalona od wroga ojczyzna
Z uśmiechem szczęścia wielkiemi ich wyzna!
Ani ich poda wieszcz do potomności,
Ni im bohater zgonu pozazdrości,
Ni łzą narodu oczy zajaśnieją;
Ich grób swą rosą opromieniać co dnia,