Strona:Jerzy Lord Byron - Poemata.djvu/538

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Myślał o sobie, póki umysł młody
Nie uczuł wzgardy, bo nie doznał szkody?
Sercu, w doświadczeń szkole niećwiczonem,
Matura państwem, a miłość jest tronem.

XVII.

Wstali, zmrok spłynął do skalistéj groty,
Wieczorną rosą sperlone kamienie
Odźwierciadlają złote gwiazd promienie;
A kochankowie, wolni od tęsknoty,
Dzieląc spokojne natury uciechy,
Idą pod palmą swojéj szukać strzechy.
To milczą, to się mile uśmiechają,
Jak te przedmioty, co ich otaczają.
Cudny jak miłość był widnokrąg cały,
I fale morza tak cicho szumiały,
Jak szumi muszla swoją skargą smętną;
Kiedy za głębią wód zatęskni mętną;
Kwili, jak dziecko za matką w oddali,
I żąda piersi karmicielki: fali.
Do gniazd wracają ptaki na skał szczyty...
I była senna cisza w ciemnym borze,
I wkoło niebios tak czyste błękity,
Jakby spokoju rozlało się morze.

XVIII.

Ale przez palmy, przez gęste platany,
Słuchaj! głos jakiś przerywa milczenie...
Wcale kochankom dźwięk niepożądany!
Bo to nie wiatru wieczornego drżenie,
Co ciche struny natury potrąca,
Nie szelest liści, nie fala szumiąca,
Ani chór echa; ni téż krzyk bojowy,
Lub gwar daleki wojennych hałasów,
Ani posępnéj téż monolog sowy,
Wielkookiego pustelnika lasów,
Kiedy skrzydłami o skały łopoce,
I smutne pieśni w ciemne huczy noce;
Ale świst długi, przenikliwy taki,
Jakim nad nawą morskie świszczą ptaki,
A potém pauza, wreszcie naostatku:
„Hop! hop! Torkwilu! A gdzieżeś to, bratku?“