Strona:Jerzy Lord Byron - Poemata.djvu/521

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Przebył najgorsze i resztę przebędzie,
Dlaczegóż nie miał użyć snu swobody?
Ale niestety! na jego pokładzie
Niechęć o czarnéj już przemyśla zdradzie;
Jego żeglarzy tęskni umysł młody
Do owych wysep słonecznego świata,
Gdzie kobiet wdzięki równe żarom lata;
Oni swych ojców rzuciwszy spuścizny,
Z dawna od własnéj odwykli ojczyzny,
I na pół dzicy, dzikich ludzi groty,
Nad fal niepewnych przenoszą kłopoty.
Słodkie owoców dojrzałych syropy,
I las, co ludzkiéj jeszcze nie zna stopy,
Pola, zasiane z obfitości roga,
Kraj, gdzie nie gniecie żadna przemoc sroga,
Chęć, któréj wieki w ludziach nie wygaszą,
Nie poznać pana, oprócz własnéj chęci,
Te młode dusze do tych wysep nęci,
Gdzie warstwy złota lice ziemi kraszą,
Gdzie każda grota jest domem swobody,
Każdy krok wolny — gdzie ogrodem niwy,
Gdzie cały naród jest dzieckiem przyrody,
Wesoły, wolny, dziki, lecz szczęśliwy,
Tam muszla, owoc i czółenko małe,
To wszystkie skarby, to bogactwo całe;
Łowy, żegluga — jedyném igrzyskiem,
A Europejczyk najnowszém zjawiskiem —
Taki był kraj ten, którego pragnęli;
Drogo te żądze okupić musieli.

III.

Wstań, śmiały Blaju! Wróg się stawia groźno!
Wstawaj! o! wstawaj! — Niestety, za późno!
Już przy twym boku orszak buntowniczy
Obwieszcza bezrząd, miota się i krzyczy;
Ty sam spętany, do twojego serca
Dłonią, co drżała na dźwięk twojéj mowy,
Przykłada bagnet zuchwały morderca.
Już dziś twój rozkaz do pracy nie znagli,
Nie rządzi sterem, nie rozwinie żagli:
Już cię na pokład wloką okrętowy,